Dodany przez Marcin Kotowicz,
21-01-2004
Film Uśmiech Mony Lizy jest nazywany feministycznym Stowarzyszeniem Umarłych Poetów. W tym porównaniu najnowszy film Mike Newella jest bez szans. Cała fabuła jest bardzo przewidywalna. Film jest robiony według prostego hollywoodzkiego schematu.:młoda ambitna nauczycielka(Julia Roberts) próbuje wprowadzić w dorosłe życie swoje studentki. Oczywiście natrafia na różne problemy,znajduje się też czarna owca(Kirsten Dunst) nie zgadzająca się z poglądami i metodami nauczania nowej nauczycielki,która na koniec "nawraca" się. Do całego misz-masz należałoby dodać jeszcze jakiś romans I znajdujeme go tu. Gorące uczucie wybucha między nową nauczycielką, a uczelnianym Don Juanem-nauczycielem włoskiego(Dominic West).
Prawdę powiedziawszy zastanawiam się jaki był cel reżysera kręcącego ten film. W swoim najnowszym dziele twórca m.in "Czterech wesel i pogrzebu", czy "Donnie brasco" porusza sprawy , które były aktualne 50 lat temu i jak napisał to Wojtek Kałużyński jest to rozpętywanie dawno wygranej wojny. Film jest wtórny i ...nudny. Wychodząc z kina zastanawiałem się bardziej nad tym, czy zdążę jeszcze na autobus, niż nad tym co próbował przekazać reżyser. Brak w tym filmie jakiegokolwiek błysku.
Poza tym Julia Roberts w roli nonkonformistycznej, wyemancypowanej nauczycielki to chyba nie był dobry wybór, zwłaszcza,że postać Katherine została tylko ":naszkicowana" przez reżysera. Jest ona tylko odbiciem lustrzanym, a nie prawdziwą osobą. Brak jej jakiejkolwiek głębi. Podobnie zresztą jest z wszystkimi pozostałymi postaciami.
Tak więc zamiast oglądać Uśmiech Mony Lizy lepiej już po raz pięćdziesięty obejrzeć Stowarzyszenie Umarłych Poetów, bo i więcej z tego filmu wyniesiemy, i przynajmniej nie będziemy się nudzić