Dodany przez Darcy,
11-03-2011
Aż nie wiem od czego zacząć, wady tego filmu ustawiają się w w moim umyśle w kolejce by wystąpić. Sonia Bohosiewicz – tak ją lubię – w filmie rzeczywiście wygląda na matkę swej młodszej siostry, taki mały wielorybek – ale to dobrze – choć raz dzieło krajowej kinematografii nie pokazuje pięknych, młodych i... panienek, tylko polkę w średnim wieku, nieco zmęczoną życiem, zaniedbaną. Ale – tak jest jakieś ale – mieszka w nawet ładnym i przestronnym mieszkaniu (co na stan jej konta raczej powinno wyglądać na komórkę pod schodami), zakupy robi w Almie (taka drobna reklama, których zresztą jak to w polskich filmach jest na pęczki i w tym przypadku, kują w oczy z co drugiej sceny – reklamy sponsorów). Tak raz rzeczywiście zaznaczone było, że to mieszkanie po tatusiu (ale który tatuś w naszym kraju odchodząc zostawia takie wypasione mieszkanie) i, że to zakupy za tatusiowe pieniążki, ale w pozostałych już nie. Alma? To Biedronek w Warszawce już nie ma? Alma to taki nowy sklep dla uboższych? To najmniejszy ból. Efekty specjalne – nie oszukujmy się, daleko im do efektów z filmów rodem z USA, Rosji czy chociażby Ekwadoru – po co one tu? Szpecą tylko i nic więcej nie wnoszą. Bo co by mogły wnosić? Choć Violetta Arlak w kilku odsłonach na raz aż tak nie boli jak np: wizje piekła czy cokolwiek to było. Zebrana na planie obsada: poza Sonią i jej siostrą występują tam jeszcze gwiazdki, których zabraknąć i w tym filmie nie mogło (aż dziwne, że zabrakło Izy Kuny): niestrudzony Tomasz Karolak (o dziwo zwyczajna, cicha rola), Krzysztof Stalmaszyk, Tamara Arciuch (wielka gwiazda jednego grymasu), Grażyna Wolszczak. Grażyna Szapołowska (tej pani już podziękujemy, tak obleśna, brzydka, zmęczona (może zamierzenie, ale tu chyba już nawet kilo tapety nie pomoże), nijaka, ze swoją dawną manierą – bez nawet pozostałości swej dawnej urody, bez talentu). Nie nie zapomnę o Wiecznie Młodym Krzysiu 'Błyszczącym' Ibiszu, który parodiował samego siebie (a może nie parodiował?). Poprawny Tomasz Kot, który jest po prostu sobą. I Wojciech Mecwaldowski, dla którego naprawdę warto zobaczyć ten film i tylko dla niego. Choć rola odrobinę przerysowana – żeby tu nie obrazić nikogo – i takich gejów się spotyka. Twórcy na szczęście odeszli od zasady: mniej dialogów więcej bluzg, ale nie unikają ich, a nawet często pojawiają się w dość nietypowych momentach, tak jakby na siłę wklejone. Zadbali również o to, że pierwsze 40 minut w kinie jakoś można wysiedzieć, jednak ciąg dalszy już męczy niezmiernie. Nawet nie ciekawi jak to się skończy. Ciekawi tylko kiedy to się skończy.