Dodany przez Marcin Kotowicz,
19-03-2007
Na ten film z utęsknieniem czekało wielu widzów, którzy zetknęli się wcześniej z teatralną sztuką pod tym samym tytułem. Sceniczne dzieło, będące pomysłem Andrzeja Saramonowicza odniosło niebywały sukces, ściągając do teatrów tłumy ludzi. Co więc zadecydowało o tak fantastycznym wyniku? Sztuka ta cechowała się błyskotliwym humorem, ciętymi dialogami i niemal doskonałym aktorstwem. Skoro udało się na scenie, to czemu by nie spróbować na dużym ekranie. Zapewne tak pomyślał sobie Pan Andrzej. A swój pomysł postanowił czym prędzej zrealizować.
Po długim oczekiwaniu komedia w reżyserii duetu Andrzej Saramonowicz i Tomasz Konecki, znanego chociażby ze wspólnej pracy nad „Ciałem” czy „Pół serio”, weszła do kin. Publiczność żywo zareagowała na ten fakt i przez kilka pierwszych dni od premiery kina były oblegane, przez łaknącą rozrywki gawiedź.
O czy w ogóle jest ten film. Na początku widz może czuć się troszkę zagubiony. Zwłaszcza widz, który nie widział pierwowzoru teatralnego. Do gospody, w której ma się odbyć wesele, przyjeżdża samochód z kilkoma mężczyznami. Jeden z przyjezdnych wygląda jak ofiara bliskiego kontaktu z pięścią. Pozostali sprawiają wrażenie młodszych kolegów mafii pruszkowskiej. Okazuje się jednak, że rzeczywistość jest nieco bardziej skomplikowana. Otóż ów mafię stanowią bowiem: niedoszły pan młody(Kornel), dopiero co porzucony przed ołtarzem i jego rodzina, zaś mocno pobity mężczyzna to fotoreporter jednej z gazet. Ku jego zaskoczeniu został on wskazany przez wybrankę Kornela jako miłość jej życia i ponoć to on miał stanąć na drodze do małżeństwa. Wraz z rozwojem sytuacji i ubytkiem kolejnych butelek wódki panowie próbują ustalić jaka jest prawda i o co w całej historii chodzi
Największym problemem było tak przenieść akcję ze sceny na duży ekran, by nie przypominało to teatru telewizji. A że zadanie to jest niełatwe zdołał się przekonać choćby Andrzej Wajda – niegdyś fantastyczny reżyser, dziś sfrustrowany emeryt próbujący odcinać kupony z dawnej sławy. Jego „Zemsta” była totalną porażką. Jak więc z zadaniem sfilmowania „Testosteron” mieli poradzić sobie młodzi twórcy? Jak odnaleźć się w tak różnych stylistykach?
Andrzej Saramonowicz i Tomasz Konecki postanowili ubarwić film licznymi wstawkami, retrospekcjami, równoległym montażem i zmianą miejsc w obrębie jednej przestrzeni. Pomysł ten wydał się dosyć dobry, niekiedy jednak nieco burzy tempo akcji.
Wielkim plusem tego filmu są aktorzy. Panowie grają koncertowo i nawet drewniany Borys Szyc nie raził sztucznością wcielając się w swoją postać. Zdecydowanie najlepiej wypadł jednak Krzysztof Stelmaszyk. Aktor znany między innymi z telenoweli "Samo życie" pokazał fenomenalny warsztat aktorski, a scenka w której wciela się w rolę kobiety to prawdziwy majstersztyk.
Kroku dotrzymują mu jednak pozostali aktorzy: Piotr Adamczyk, Maciej Stuhr, Tomasz Kot, Tomasz Karolak i Cezary Kosiński. Ich gra w porównaniu z niemal tradycyjną miernotą aktorską to czysta poezja.
„Testosteron” to również film pełen humoru sytuacyjnego i słownego. Niektóre gagi jednak są bardzo prymitywne. No ale przecież nie zawsze trzeba „trafiać” w „górne C”. Poza tym film ten miał być kierowany do wszystkich, nawet tych mniej wyrafinowanych widzów, tak więc niewielka doza humoru slapstickowego jest tutaj wybaczalna.
Nowy film panów Koneckiego i Saramonowicza ma zdecydowanie więcej plusów i stanowi dobrą rozrywkę dla niemal każdego widza. Zasiadając w kinowych fotelach możemy więc szykować się na duża porcję dobrego humoru, który pozwoli przynajmniej na chwilę zapomnieć o codziennych problemach.