Menu główne

Kino

Joe Black

Joe Black

(Meet Joe Black)

Powrót
Ocena
  • Reżyseria: Martin Brest
  • Produkcja: USA
  • Czas trwania: 181 min.
  • Data premiery: 01-01-1999
  • Rok produkcji: 1998
  • Dystrybutor: UIP-ITI
  • Gatunek: Dramat

Streszczenie

"Joe Black" opowiada historię potentata Williama Parrisha, którego pełne wygód życie i uporządkowany dom stają się nagle narażone na wstrząsy na skutek pojawienia się tajemniczego młodego mężczyzny. Joe Black, bo tak nazywa się ów młody człowiek, zakochuje się w pięknej córce Parrisa Susan. Konsekwencje tego romansu dla Parrisha, Susan i całej rodziny są głębokie, skomplikowane i pełne goryczy, gdyż Joe Black to nie kto inny tylko personifikacja śmierci.

Recenzje

Dodaj swoją recenzję
  • Dodany przez Mirage, 09-05-2002

    Od pierwszych minut obraz zaskakuje. Zaskakuje niespójnością. Czemu ? W jaki sposób ? Zaraz wyjaśnię. Anthony Hopkins swoimi początkowymi kwestiami pozwala oczekiwać od filmu czegoś poważnego. Napięcie potęguje ciekawa postać "mężczyzny z baru" i chwile później jego śmierć. Wszystko to bardzo ciekawie wykonane. Dalej - wspomniane zaskoczenie. Pojawia się śmierć, która nijak nie przypomina tej ze znanych nam barokowych i modernistycznych dzieł. Może to początkowo dręczyć, lecz po pewnym czasie odmienność wydaje się być wyjątkowo oryginalna. Bo jeśli diabeł w "Mistrzu i Małgorzacie" był sympatyczny, to czemu pan śmierć nie ma być śmieszny. Zdaje sobie sprawę, że porównanie to nie jest do końca poprawne gdyż Woland zachował swój majestat a Joe Black wyzbył się wszelkiej powagi. I oczywiście fakt ten w połączeniu np. z jego całkowitą nieznajomością obyczajów panujących na ziemi może razić, a kreacja postaci wydawać się naiwną. Dostrzec jednak należy pewną analogię między tą postacią a sposobem prowadzenia narracji oraz rozwojem akcji filmu. Poważne wątki raz po raz przeplatają komiczne wstawki zazwyczaj z udziałem Pana Śmierć. Na pierwszy rzut oka wyjątkowo nieudolnie wykonane, gdyż zakładając, że miały rozluźnić i rozśmieszyć widza, nawet w najmniejszym stopniu nie spełniły swojego zadania. W samym pomyśle nie ma nic złego, pamiętamy przecież, że sam Szekspir stosował tę metodę dla rozładowania napięcia w swych tragediach. Zastanawia jedynie wykonanie, które nie trudno nazwać po prostu kiczem ... Jeśli już o tym mowa, to wspomnę (przypominam, ze cały czas piszę o pierwszym wrażeniu) o wyjątkowo naiwnych wątkach jak np. praktycznie niemożliwe przypadki spotkań, oraz ostatnia scena, której treści zdradzał nie będę aby nie psuć rozrywki tym, którzy jeszcze filmu nie widzieli. Wspomniana naiwność przeplata się jednak na każdym kroku z niezmierzoną dojrzałością sądów co także daje do myślenia. Po krótkim rozważeniu tej kwestii, doszedłem do wniosku, że istnieje rozwiązanie bardzo prawdopodobne, które w toku rozumowania można pominąć, choć niektórym wyda się oczywiste. Możliwe, iż świadomość reżyserska autora przerosła wszelkie miary i zabiegi te były w pełni zamierzone a ich efekt przez reżysera przewidziany. W takim wypadku obraz staje się niczym innym jak poszukiwaniem nowej formy przekazu odbiegającej nieco od tego, co widzieliśmy wcześniej. Przypomnieć tu należy obraz Davida Lyncha - "Dzikość serca", w którym to reżyser kilka lat temu poszedł podobną ścieżką, prowadzącą jak najdalej od narzucanych nieustannie form. I mimo, iż można zauważyć wiele analogii jak choćby zauważalne u obu autorów tendencje postmodernistyczne to filmy te różni bardzo wiele. Poza oczywistymi różnicami w sposobie przekazu jasno widzimy różnicę w treści, która w filmie "Joe Black" jest całkiem interesująca i godna bliższego przyjrzenia się jej. Poruszony został w filmie nie po raz pierwszy problem nastawienia do życia i jego uciech. Mieliśmy to w niejednej książce i oczywiście w wielu filmach, wspomnieć tu można chociażby "Miasto Aniołów" . W Joe Black kwestia ta potraktowana została nieco poważniej czyli tak jak na to zasługuje. Pan śmierć swoim zachowaniem delikatnie przypomina nam - ludziom, ze jest w życiu kilka rzeczy, których niedoceniamy przez ich powszedniość i rutynę. W tym miejscu pojawia się kolejna płaszczyzna tematyczna, ściśle powiązana z poprzednią - miłość w wielu jej postaciach. Ukazana jest miłość - ta najbardziej lubiana przez autorów kina - między kobietą i mężczyzną, a może raczej jej zapowiedź, bo opowieść kończy się, kiedy nasza dziwna para jest w stadium zauroczenia/zakochania. Obserwujemy także, ciekawie przedstawioną, miłość między ojcem a córkami i różne jej koleje. Krótko - dzieje się wiele i przede wszystkim dzieje się ciekawie. Zaskakują poszczególne, doskonale zrealizowane sceny - jak chociażby scena pocałunku. Jeżeli chodzi o grę aktorską to można o niej powiedzieć, że przedstawia w filmie przyzwoity poziom. Anthony Hopkins jak zwykle dostojny i poważny, Bradt Pitt także nieźle ale w nieco innym stylu. Bardzo ciekawie I namiętnie zagrała Claire Forlani. Wszystko przyprawione znakomitą muzyką. Z powyższego opisu wynikać by mogło, że "Joe Black" przejdzie do klasyki kina jako dzieło kultowe. Tak jednak moim zdaniem nie będzie. Mało tego sądzę, że obraz doceni niewielu. Aby bowiem cieszyć się urokami tego dzieła należy przyjąć odpowiednie nastawienie do, na pierwszy rzut oka, nieprzyjaznej formy, którą proponuje reżyser. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że zabiegi, których się doszukałem są świadomym zamierzeniem autora i jego nową propozycją formy obrazu. Jeśli tak, należą mu się ogromne brawa, jeśli nie, to przez przypadek stworzył coś nad czym sam powinien się zastanowić. W każdym razie, film warto zobaczyć ... choćby z ciekawości.