Menu główne

Kino

Helikopter w ogniu

Helikopter w ogniu

(Black Hawk Down)

Powrót
Ocena
  • Reżyseria: Ridley Scott
  • Produkcja: USA
  • Czas trwania: 143 min.
  • Data premiery: 22-02-2002
  • Rok produkcji: 2002
  • Dystrybutor: Warner Bros.
  • Gatunek: Wojenny

Streszczenie

Elitarna amerykańska jednostka desantowa ląduje w Somalii z zadaniem ujęcia dwóch wysokich rangą oficerów zbuntowanego lokalnego przywódcy. Po wylądowaniu okazuje się, że bedą musieli stoczyć walkę z przeważającymi siłami dobrze uzbrojonych Somalijczyków. Dużym atutem filmu sa znakomite zdjęcia polskiego operatora od wielu lat pracującego za granicą: Sławomira Idziaka.


Nagrody i nominacje:

Oscary 2002 r.:
- wygrana w kategorii: najlepszy montaż (Pietro Scalia);
- wygrana w kategorii: najlepszy dźwięk (Michael Minkler, Myron Nettinga, Chris Munro);
- nominacja w kategorii: najlepsze zdjęcia (Sławomir Idziak);
- nominacja w kategorii:najlepszy reżyser (Ridley Scott).

Camerimage 2002 r.:
- nominacja do Złotej Żaby (Sławomir Idziak).

Recenzje

Dodaj swoją recenzję
  • Dodany przez Grzegorz Trybulski, 25-03-2002

    Realizm do kwadratu „Helikopter w ogniu” przedstawia zapis autentycznych wydarzeń, do których doszło w 1993 roku w Somalii. Wojska amerykańskie podjęły interwencję militarną w Somalii, mającą na celu przywrócenie pokoju i obalenie władzy rebeliantów w tym państwie. Jakkolwiek akcja zbrojna zakończyła się fiaskiem, film jest rewelacyjny. Akcja rozpoczyna się bardzo niewinnie. Oglądamy amerykańskich komandosów w bazie w Somalii, którzy bawią się, rozmawiają, a nawet... polują na tutejszą zwierzynę. Przed akcję przeciwników traktują ulgowo, żartując, że zostaną przez nich co najwyżej obrzuceni kamieniami. Nic nie zapowiada zbliżającej się tragedii. Atak, który pierwotnie miał trwać godzinę przedłuża się w 13-godzinną jatkę, podczas której obie strony padają jak muchy (oczywiście proporcjonalnie do ilości żołnierzy po każdej ze stron). Z tą różnicą, że śmierć każdego komandosa przedstawiona jest w taki sposób, że co bardziej ckliwe osoby, mogą się rozpłakać. Obraz jest spowalniany, słyszymy sentymentalną muzykę – nawet mnie zrobiło się żal Amerykanów przy którymś tam z kolei poległym. Prawdę mówiąc, to nie miałem pojęcia o co chodzi przeciwnikowi Amerykanów i kim on dokładnie jest. Po co oni walczą? Co chcą osiągnąć? Wielokrotnie powtarza się nazwisko przywódcy oponentów (Adid), lecz nie wiadomo, po co Amerykanie chcą go złapać. Wiemy jedynie, że złoczyńca przechwytuje pomoc humanitarną ONZ. Dlaczego więc Murzyni stoją po stronie Adida, który ich gnębi i głodzi? O ile brak wyczerpujących danych wystarcza Amerykanom, którzy oglądali tę tzw. pierwszą wojnę CNN w telewizji, o tyle ja chciałbym wiedzieć: kto z kim i dlaczego. Kilka ogólnikowych zdań we wstępie filmu niewiele wnosi, przydałoby się więcej informacji na temat przeciwnika. Rozumiem, że film amerykański opowiada historię swoich rodaków, choć należy również pamiętać, że walka Amerykanów nie miała by sensu bez nieprzyjaciela. A właśnie bitwy widzianej z jego strony w filmie nie uświadczymy. Na ekranie oglądamy przerażające sceny ginących żołnierzy, rozbryzgujących się na naszych oczach na kawałki. Niemiłym widokiem jest również korpus żołnierza, któremu wybuch rakiety oderwał nogi. Scenarzyści nie mogli w takim momencie nie wstawić ckliwej gadki w stylu: „Powiedz moim rodzicom, że byłem bohaterem”. Mogli by sobie to podarować, choć niezaprzeczalnym jest fakt, że dla komandosów najważniejszy jest człowiek. W myśli ich zasad, nikt – ani ranny ani zabity – nie może pozostać na polu walki. Różni ich to zdecydowanie od Somalijczyków, którzy zachowują się niczym zwierzęta, nie troszcząc się o losy swoich ludzi. W filmie dostrzegłem zaledwie jedną scenę, w której Murzyni ratowali swojego człowieka. Natomiast nasi bohaterowie zrobiliby wszystko, by uratować kolegę. Wartość życia przewyższa śmierć i chęć zemsty. Za to właśnie kocham ten film... Niesamowite wrażenie wywarła na mnie technika filmowania. Ujęcia kręcone z kamery trzymanej w ręce i gwałtownie się poruszającej sprawiają, że film staje się bardziej dynamiczny i realistyczny, widzimy napięcie jakie panuje na placu boju. To co obserwujemy na ekranie w niewielkim stopniu odbiega od rzeczywistości. Czujemy, jakbyśmy uczestniczyli w wydarzeniach: jesteśmy między komandosami, kule świszczą nam nad głowami... Również wspomniane efekty rozbryzgiwania się ciał, jak i efekt jakoby wirnik spadającego helikoptera miał zaraz w nas uderzyć są wynikiem niezwykłego kunsztu speców od efektów specjalnych, jak i polskiego operatora, Sławomira Idziaka. Nominacja Polaka do Oscara za zdjęcia jest bardzo słuszna, jak równie słuszne byłoby przyznanie mu złotej statuetki. Niestety, Akademia Filmowa zadecydowała inaczej i mam o to do niej żal. Istotną rolę odgrywa także muzyka. Początkowo melodie w stylu Beatles’ów wywołują uśmiech na twarzy, lecz po 30 minutach, gdy rozpoczyna się interwencja Amerykanów, tempo muzyki zwiększa się i staje się ona bardziej rockowa. Słychać rytmy przypominające bicie serca, co idealnie wpasowuje się w akcję filmu. Melodie bardzo przypadły mi do gustu, zamierzam nawet kupić ścieżkę dźwiękową do filmu. We wzruszających momentach słysząc piękną, melancholijną muzykę, łzy aż same cisną się do oczu. Kino opuściłem ostatni, wysłuchawszy do końca przepięknej finałowej melodii. Jak zwykle wyszedłem oszołomiony, przez pewien czas czułem się jakbym ciągle ten film widział i przeżywał go. Mój zachwyt nie miał końca i chętnie obejrzałbym go raz jeszcze. Choć mogłoby się wydawać, że krytykuję film na całej linii, to tylko złudzenie. Jako perfekcjonista zawsze doszukuję się jakichś niedoróbek i błędów, niewiele wspominając o zaletach filmu. Dobry film charakteryzuje się dla mnie tym, że działa na zmysły widza i wzbudza w nim wiele emocji. Musi być również realistyczny. Taki właśnie jawi się „Helikopter w ogniu”. Niesamowite wrażenia wizualne przeplatają się z przepiękną muzyką, tak jak wzruszające sceny z lekkim dowcipem czy ironią. Świat przedstawiony jest w sposób, w jaki postrzegają go zwyczajni ludzie – bez zbędnych fajerwerków znanych z głupawych filmów akcji. Zrezygnowano z efektownych eksplozji, a liczbę efektów specjalnych zmniejszono do minimum. Mamy wrażenie, że oglądamy film dokumentalny. Wadą jego jednak jest to, że doskonale znamy zakończenie i nie jest ono „happy”, co zdecydowanie wyróżnia obraz na tle innych superprodukcji amerykańskich. Swoją prostotą, realizmem, znakomitym obrazem i cudowną muzyką film zasługuje na piątkę.